„Tę dziurę załatamy, a tamtą pozostawimy. Z tym pęknięciem poczekamy, aż się zamieni w wyrwę. Majster z urzędnikiem rzucą kości i zdecydują, który ubytek zasługuje na uwagę, a który nie. Za chwilę wszystkie te łatania rozjedzie ciężki sprzęt zmierzający na budowę, ale robota, jest bracie robota…” Nie, proszę Państwa, to jeszcze nie jest zapowiadany remont ulicy Tuchowskiej za 22 miliony złotych. I uspokajam: na szczęście łatany w ten sposób nie jest odcinek, który za chwilę będzie remontowany. Uff… Bo nie brak było w Tarnowie remontów i modernizacji, pokazujących, że nasze miasto jest prawdziwym miastem cudów, że wspomnę rozkopaną Krakowską sprzed lat, właścicieli zastanawiających się czy to III wojna światowa, czy program rewitalizacji i propozycje, by z pewnych względów zbadać kostkę na Krakowskiej licznikiem Geigera-Mullera… I niechaj sytuacja ta będzie przyczynkiem do szerszych rozważań o „gospodarzeniu” w Tarnowie.
W jednej z opowieści o Winetou, autorstwa Karola Maya, odnajdujemy postać trapera Sama, który swoją kamizelkę łatał tak zapamiętale, aż składała się z samych łat, dzięki czemu nie imały się jej strzały Apaczów. Tymczasem Apaczę ja – i oczom nie wierzę, bo nie wiem, czy po drodze zrobionej z samych łat jeździ się lepiej, niż po drodze zrobionej z samych dziur ? Tu jednak będziemy mogli przekonać się, jak jeździ się po drodze, na której łata się dziury tylko co poniektóre.
To jednak tylko jeden z przykładów gospodarowania majątkiem w naszym mieście i trochę szkoda, że trudno dostrzec, aby przygotowany przez nowego prezydenta audyt wskazywał na rozmaite „dziury” wynikające z niegospodarności włodarzy i podległych im służb.
Przykładów nie brakuje i nigdy dość ich przypominania. A zatem przypomnę, że o ile rady osiedli w wymaganym terminie 30 września składają do tarnowskiego magistratu swoje budżety – to na przetargi, o rozpoczęciu robót nie wspominając, czekają po 9 miesięcy, gdy w międzyczasie dana inwestycja kosztuje już 50 czy 100 procent drożej, niż uprzednio. Dlatego niektórzy z nas okres między złożeniem budżetu, a ogłoszeniem przetargu nazywają „ciążą” – bo i sam przetarg rodzi się „w bólach”.
A co by państwo powiedzieli na taką miejską inwestycję, w której za pieniądze podatnika najpierw kopiemy dziury, a potem je bohatersko zasypujemy? No, powie ktoś, że dzięki temu zarabiają kopacze i firmy drogowe, a więc interes „sze kręci”. Równie dobrze za pieniądze podatnika można by tłuc szyby, żeby szklarze mogli zarabiać. Stąd już tylko krok do rozważań o tym, że dopłaty do takich dajmy na to wiatraczków są tylko po to, żeby mogli zarobić producenci wiatraczków; podobnie jest z wymuszaniem fotowoltaiki, zeroemisyjności, czy zakupu elektryków. Ale o tym innym razem…
Rzecz jednak w tym, że przy każdej bezsensownej robocie trwoni się pieniądze, które mogłyby być przeznaczone na coś, co rzeczywiście jest potrzebne, a już na pewno bardziej potrzebne niż centrum dialogu.
Tymczasem takim kopaniem rowów po to, żeby je zasypać, jest również zadziwiająca metodologia sprzątania deptaku „Jasna”. Niestety, niejeden raz. Oto za niemałe pieniądze Rada Osiedla nr 12 zrobiła wieloletnie nasadzenia na betonowych gazonach. Następnie nasadzenia zostały obłożone korą. Następnie, po interwencji w magistracie, że jest syf, „nadejszła wiekopomna chwila” sprzątania, polegającego na zdmuchnięciu całego syfu na gazony i wysypaną korę. To trochę tak, jakby służby miejskie zasadziły wielki, piękny klomb, żeby następnie go zniszczyć, w ramach akcji „sprzątania miasta”, polegającej na tym, że najpierw wszystkie śmieci zdmuchujemy na jedną kupę, a potem tę kupę zrzucamy na ów klomb… Ale co ja się będę czepiał. Deptak wysprzątany? No… chyba wysprzątany. Ktoś pieniądze wziął? No, wziął… Może nawet weźmie jeszcze raz, jeśli po „sprzątaniu syfu zrobionego w ramach sprzątania syfu”, znikną i nasadzenia, i przysypana syfem kora. I trudno w tym wypadku nie odnieść wrażenia, że osiedlowi radni, zamiast wieszać tabliczki z napisem „nie siadać na gazonach”, adresowane do miejscowych pijaczków, powinni zacząć wywieszać tabliczki ostrzegające służby magistratu odpowiedzialne za czystość w mieście. Czy może raczej, ostrzegające przed tymi służbami, bo wychodzi na to, że stanowią one większe zagrożenie, niż niejeden pijaczek.
I tak oto dobrnęli Państwo do końca wpisu o gospodarzeniu w naszym mieście. Czekamy na państwa uwagi, opinie, jak i również zdjęcia. Niechby i samych dziur, które nie mogą się doczekać załatania. Albo takich, w których łata po paru miesiącach zamienia się w starą plombę, która jak zamek w karabinie w „Samych swoich” – cięgiem „wylata”…
Zachęcamy do dzielenia się swoimi uwagami i nadsyłania własnych zdjęć dziur i absurdów miejskich.